Są
tacy ludzie, którzy przyjeżdżają do Warszawy zobaczyć Pałac Kultury, są i tacy,
którzy wolą spotkać Kammela w porsche na skrzyżowaniu albo wpaść na poczcie na Edytę
Wojtczak.
Ludzie
w małych miastach myślą, że większość mieszkańców Warszawy pracuje w telewizji,
ewentualnie w radio. Tak oczywiście nie jest, choć sporo ludzi zamieszkujących
stolicę jakiś epizod związany z mediami ma. Gwiazdy są dla wielu kimś ważnym. Znam
osobiście dorosłego już faceta, który w dzieciństwie całował po dobranocce
Krystynę Loskę w telewizor i szedł spać.
Ja
zaraz po przyjeździe nabyłem rower, żeby lepiej poznawać miasto. Bardzo
podobały mi się wszelkie ekipy telewizyjne spotykane na mieście, bo tego w
Kaliszu nie miałem. Zatrzymywałem się przy prezenterkach i robiłem sobie
zdjęcie z mikrofonem. Pod kancelarią Premiera Brygida Grysiak sama zrobiła mi zdjęcie
komórką, bo operator jej kamery trzymał mi rower. Wysyłałem je mmsami do taty i
siedzieli z matką przed telewizorem czekając na transmisje.
Później
odkryłem, że można dorabiać sobie statystując w filmach. Nawet nie chodziło mi
specjalnie o kasę, ale mogłem poznawać ciekawe osoby. W jednym filmie musiałem
prowadzić rower z rogami jelenia na plecach. Rola dość oryginalna, ale dzięki
temu, że tam poszedłem mogłem w przerwie zjeść obiad, wprawdzie w autobusie,
ale z Wojciechem Pokorą.
Po
kilku takich epizodach zaproszono mnie jeszcze raz do agencji i zrobiono mi
zdjęcia. Trochę jak w więzieniu. Z przodu, z boku, tyłem. Dzięki tym fotkom
zaproponowano mi reklamy. Reklama to zawsze lepsza kasa niż statystowanie,
nawet jak nic nie mówisz. Niestety powtórek jest dziesięć razy tyle, co w filmie
i ma się na twarzy tyle podkładu, że trzeba to później zmywać godzinę. Wtedy
wyglądałem jeszcze tak, że proponowano mi role młodych mężów. W reklamie linii
lotniczych stałem ze swoją „żoną”, obejmując ją ramieniem i z bananami na
twarzach wpatrywaliśmy się w niebo. Miałem na sobie zielony sweterek z
wystającym białym kołnierzykiem, coś jak Piotr Kraśko. Szpara do dziś mi
wypomina, że przez tę reklamę te linie upadły.
Reklama
leciała tylko w TVN24 i moja matka mogła mnie już podziwiać na serio na ekranie.
W tym miesiącu była najlepiej poinformowaną osobą w Kaliszu. Teraz proponują mi
tylko reklamy piwa. Odmawiam.
Po
drodze był jeszcze program dla MTV. Zadzwonił kolega i zapytał czy mogę być
jurorem oceniającym sobowtóry Lady Gagi?. Pewnie, że mogę. Przyjechał po mnie
bus z kandydatkami. Zaczęły zadawać mi krępujące pytania a że wszystkie miały
najwyżej siedemnaście lat, zasłaniałem się gazetą. Na miejscu okazało się, że
jednak oceniamy sobowtóry Dody. W życiu nie czułem się tak zażenowany. W studio
kręciliśmy dwa razy z przerwą chyba miesięczną. Różnica była taka, że za
pierwszym razem było tam bardzo ciepło i siedzieliśmy w koszulach a za drugim
razem zimno jak w iglo, ale my nadal w koszulach, tych samych, żeby nie było
widać, że kręcone na raty. Nie mam znajomych w wieku, kiedy ogląda się MTV,
więc się nie martwiłem. Zgodnie z oczekiwaniami zadzwoniła do mnie siostrzenica
i syn kuzynki, ale także nieoczekiwanie sporo kolegów. Najwięcej wstydu
najadłem się na uczelni. Odpowiadałem przy katedrze w uczelni wojskowej. Za
stołem pilot zadaje mi pytania, ja poważny, wyprostowany odpowiadam. W
pierwszym rzędzie wpatruje się we mnie koleś i w przerwie między pytaniami
wypala:
-
Ej. Ty byłeś w MTV?.
-
Słucham?.
-
W MTV, występowałeś z Dodą?.
-
Nie, to nie ja.
-
Serio?. Podobny bardzo jesteś.
-
Serio.
Niestety
zainteresował się także wykładowca:
-
Zna pan Dodę?.
-
Nie.
-
Ale był pan w telewizji?.
-
Nie, to nie ja.
Poważny
człowiek w mundurze zaufał czerwonemu na pysku studentowi i temat się skończył.
Koleś jednak niedowierzał i wpatrywał się z nieufnością. Kolejnego dnia
wchodząc na wykład zobaczyłem ludzi wpatrujących się w laptopa w pierwszym
rzędzie. Nie wiem skąd ten koleś to wziął, ale śmiali się ze mnie pół semestru.
Miałem
także przygodę z radiem. Znajomy z innego miasta pracujący wówczas w
wydawnictwie zadzwonił zdenerwowany.
-
Cześć masz dziś wolne?.
-
Tak.
-
Słuchaj, pojedziesz do radia Zet i opowiesz o nowej wydawanej przez nas
encyklopedii.
-
Ale ja nic o niej nie wiem.
-
Wszystko masz na mailu, przeczytasz i już.
-
Wyjdę na głupka.
-
Stary, to jest dla nas darmowa reklama warta kupę forsy. Nikt z nas nie zdąży
dojechać do Warszawy na nagranie.
-
A kiedy to jest?.
-
Za godzinę.
Byłem
w spodenkach, na rowerze, więc obciach. Wprawdzie to nie telewizja, ale żeby w
szortach?. Słucham tej rozgłośni od dziecka. Może spotkam Monikę Olejnik na
schodach i mam mieć na sobie sportowe gatki?. Pojechałem szybko do domu,
ubrałem się jak należy i wydrukowałem materiał. Za dużo tego było, żeby nauczyć
się na pamięć w piętnaście minut. Wszedłem do budynku Rogoźni wpatrując się w
kartkę. Zszedł po mnie Wojtek Pieniak, który specjalną kartą otwierał wszystkie
drzwi przed nami. Dotarliśmy do pokoju bez szyb, postawił przede mną mikrofon i
zabrał mi kartki.
-
Jak pan opowie będzie bardziej naturalnie.
Bezgłośnie
odliczył do trzech palcami i zacząłem gadać. Na koniec on tylko dodał: „mówi
Sobucki, który encyklopedię zna od podszewki”. Kiedy skończyliśmy, rozluźniłem się,
bo myślałem, że już po wszystkim. Nic bardziej mylnego. Transmisja miała być
kolejnego dnia trzy razy. Pierwsza o szóstej rano. Spoko, pomyślałem, kto
słucha radia o świcie?. Za pięć szósta zadzwonił telefon. Wydawnictwo.
-
Cześć, będziesz słuchał?.
-
Pewnie, specjalnie się obudziłem.
-
U nas się cały zarząd zebrał w sali konferencyjnej i siedzą wokół głośnika.
Aż
usiadłem na łóżku. Słuchałem faceta w radio, który mówił to, co ja wczoraj, ale
nie znałem tego głosu: „…w Ameryce ta encyklopedia jest dla ludzi tym, czym dla
Polaków Biblia…”. Niestety wymieniono tam dwukrotnie moje nazwisko. Skończyło
się, nie było chyba tak źle, czekałem na telefon.
Pierwsza
Zdzisława:
-
Ślicznie synek, jak mądrze, bardzo ładnie.
Matka
nie jest obiektywna, czekałem na werdykt zarządu. Ale zadzwonił kuzyn, który
nigdy nie dzwoni.
-
Ej, to ty jesteś teraz w radio?.
-
Tak.
-
A kiedy ty byłeś w Ameryce?.
-
Niedawno.
-
Radio widać też kłamie.
Zadzwoniło
w końcu wydawnictwo i okazało się, że bardzo są wdzięczni. Dostałem za to
mnóstwo książek.
Ale
wracając do ekranu. Przestałem już od dawna chodzić na te castingi, bo mnie to
znudziło. Zresztą trafiały się jakieś kulawe propozycje z osobami, których nie
miałem ochoty poznać. Aż zadzwoniła pani kilka tygodni temu.
-
Czy pan nadal ma ochotę z nami współpracować?.
-
Tak, ale nie przy wszystkim.
-
A na co się pan zgadza?.
-
Z reklamami proszę dzwonić, ale do filmów już podziękuję.
-
Dobrze, to sobie zapiszę, bo chciałam pana do Prawa Agaty!!!.
Głos
mi zamarł. Podnieciłem się jak na komunii.
-
A kiedy to jest?.
-
Jutro.
-
Ojej, jutro nie mogę, ale proszę sobie zanotować, żeby telefonować do mnie w
sprawie reklam i Prawa Agaty.
-
Serio?.
-
Jak najbardziej.
Musiałem
zrezygnować, bo przyjechała do mnie siostra. Zresztą na dzień dobry wyzwała
mnie za rezygnację, bo też jest wielka fanką Agaty. Pani na szczęście
zadzwoniła kilka dni później i wtedy zgodziłem się bez wahania.
Mieliśmy
kręcić w Wilanowie. Obudziłem się już przed piątą rano, żeby się nie spóźnić. Miałem
przygotować dwa stroje, jeden codzienny, na zakupy, drugi elegancki –
wieczorowy. Idąc rano po budzącym się Wilanowie zadzwoniłem do mamy.
-
Idę już tam mamo.
-
O rany, ciekawe kogo zagrasz?.
-
Pewnie gdzieś przejdę tylko z tyłu, może mnie wytną.
-
Coś ty. Pewnie jakiegoś młodego prokuratora.
Matka
to matka.
Jakim
cudem Wilanów jest uznawany za ekskluzywny zakątek stolicy?. Kiedyś stało tam
kilka ciekawych niskich budynków, place zabaw i trochę drzew. Teraz nawciskali
tam tego tyle, że ludzie mogą sobie podawać ręce na powitanie przez okno. Jeden
budynek na drugim. Na środku kościół w kształcie wielkiej wyciskary do cytryn. Jedyne,
co tam zostało fajne to schodzące nisko samoloty, które podziwiałem na porannym
niebie.
Na
planie filmowym zawsze jest tak samo. Jest kilku kolesi, którzy chodzą w
wełnianych czapkach niezależnie od pory roku. Większość ludzi ma skręcony pysk
i wszyscy deklarują, że nie oglądają telewizji. Logistyka takiego
przedsięwzięcia jest jednak bardzo złożona. Żeby nakręcić dwie minuty filmu
trzeba porozstawiać pełno sprzętu i światła, powiedzieć każdemu gdzie ma stanąć
i co mówić a później to jeszcze powtórzyć z pięć razy z różnymi ustawieniami
kamer. W tym czasie wszystko w tle też się musi zgadać. Chmury, słońce,
samochody.
Taki
film to jest jednak ogromna praca. Jak oni później montują ten dźwięk, robią
postsynchrony, dodają muzykę, tną to i łączą? Nic dziwnego, że jest tyle
filmowych nagród.
Tutaj było tak samo. Pani od statystów zdecydowała,
kto kogo ma grać. Znowu mi przypadła jakaś żona, co mnie ucieszyło, ale
zrezygnowano z tego pomysłu. Zaprowadzono nas do autobusu z charakteryzacją,
żeby z jednych zrobić ochroniarzy a z innych mężów. Ja się wymigałem, bo
zaproponowałem, że będę w okularach, udało się.
Czekaliśmy, bo w autobusie przebierała się
jakaś pani. Wylazła z niego za to znana z gazet stylistka, która okazała się
zwykłą małpą. Stojąca z nami opiekunka statystów zapytała ją czy długo to
potrwa, bo nie chciałaby, żebyśmy stali na dworze, bo wieje wiatr?. Na co usłyszała
odpowiedź: „a kogo to obchodzi?”. To też jedna z rzeczy, po której rozpoznaje
się ludzi na planie. Im jest ktoś bardziej znany tym lepiej traktuje ludzi,
albo sprawia takie wrażenie. Za to wszystkie te asystentki zachowują się jakby
kręciły Dynastię i grały Alexis.
Obok
autobusu stała deska do prasowania a żelazko było wetknięte w jego boczne
drzwi. Uprzejma pani pytała czy komuś cos wyprasować. W środku od dwudziestu
minut słuchać było suszarkę. Villas nie żyje, więc musieli tam suszyć goryla,
nikt inny nie ma tyle włosów. Nieuprzejma stylistka (w klapkach z brudnymi
nogami) zniknęła we wnętrzu a pojawiła się Agata.
Pojaśniało
od razu na dworze, wiatr ustał. Stąpiła na ziemię, trawa się przed nią kładła.
Uśmiechnięta pomimo wczesnej pory przywitała się ze wszystkimi. Zaczęliśmy
kręcić. Agata powtarzała wszystkie ujęcia z tą samą spokojna miną. Ja
przechodziłem za samochodem, wokół którego biegała, z reklamówkami sklepu,
który jest sponsorem filmu. W przerwach miedzy kręceniem słuchałem ludzi.
Statyści
rozmawiali o tym gdzie ostatnio grali i jak im poszło. „w reklamie Lecha to nas
prawie nie widać, ale w Na Wspólnej było spoko…”. Przeniosłem się na słuchanie
aktorów. Agata udzielała rad koleżance z planu jak wyciągnąć więcej kasy z tej
fuchy – równa babka. Skończyliśmy bardzo szybko. Po Agatę podjechał samochód,
pożegnała się z każdym i odjechała.
Pojechaliśmy
na kolejny plan. Zmiana ubrań i polecenie od opiekunki, żebyśmy ustawili się w
szeregu i poddali ocenie stylistki. Przylazła. Szła jak chorąży w wojsku
komentując każdego chłopaka:
-
Zmienić krawat…, dodać poszetkę…, rozpiąć marynarkę…
Zbliżała
się do mnie i tylko czekałem, żeby się z nią zmierzyć. Tyle się naoglądałem
tego serialu, że sam bym ich wszystkich wystylizował. Poza tym wiem jak dobrze
się ubrać. Miałem na sobie ciemne, bordowe spodnie, białą rozpięta koszulę i
szarą marynarkę. Zmierzyła mnie od góry do dołu:
-
Świetne spodnie.
Kolejna
scena z Darią Widawską w restauracji. Byłem już ładnie ubrany i bez okularów,
dostałem „żonę” i posadzili mnie tyłem.