Wczorajszego wieczora rozmawiałem z moja koleżanką
Majką o książkach i tak sobie dzisiaj o tym myślę. Taka książka to jest bardzo
fajna rzecz, nie wiem, dlaczego tak wielu ludzi nie lubi czytać. Jak się dobrze
wkręcę w fajnie napisana książkę to czytając w domu czy parku potrafię odczuwać
emocje tak skrajnie różne jak to, co się czuje jadąc z góry na rowerze mając w
uszach solówkę gitarową z Innuendo Queenów, albo takie jak ze strachu czy
podniecenia czymś ważnym odbiera ci czucie w nogach. Ja właśnie kończę kolejną biografie
Coco Chanel, rany ileż ta kobieta musiała przejść zanim osiągnęła tak wielki
sukces. Przelecieć musiała pół europy i to nie samolotem zarówno kobiet i
mężczyzn, co wtedy nie stanowiło wśród paryskiej socjety większego problemu. Najlepiej
jej drogę do kariery wyrażają słowa jej koleżanki posądzonej o kolaboracje z
Niemcami w czasie okupacji Francji, która spotykała się z jednym z oficerów i
na swoją obronę powiedziała, że „serce ma francuskie, ale dupe międzynarodową”.
W ogóle w tej książce jest mnóstwo ciekawych historii, w momencie, w którym
jestem Coco ma już 58 lat i zaczyna romans z czterdziestoletnim oficerem SS.
Kościół zastanawia się ciągle jak zachęcić ludzi do
czytania Pisma Świętego a dróg dotarcia do czytelnika jest mnóstwo, ja
wprawdzie całej Biblii nigdy nie przeczytałem, ale wiem, że to na przykład z tej
a nie innej książki pochodzi przepis na mojego ulubionego letniego drinka. Otóż
jak zrobić dobry White Wine Spritzer można się dowiedzieć z cytatu:
„Mało
bowiem wartości ma picie samego wina, a tak samo również wody, natomiast wino
zmieszane z wodą jest miłe i sprawia wielką przyjemność” (2 Mch 15,39).
Nie wiem
wprawdzie czy oni tak jak ja dolewali s.pellegrino do wina z Makro, ale
koncepcja jest taka sama. Ciekawe swoja drogą czy to też oni wpadli na pomysły
z Mohito i Manhattanem, ale wątpię, żeby wtedy mieli tam angosturę.
W domu
mam góre książek, które „należy znać”, ale są wśród nich takie, które pomimo
trudności przyswajam i takie, przez które za cholerę nie mogę przebrnąć. Daje radę
Gombrowiczowi i chyba nawet rozumiem, co czytam, nawet Prousta ogarniam, ale
takiego Małego Księcia trzy razy już przeczytałem do połowy i dalej mi nie
wchodzi.
Większość
wynalazków też wzięła się pewnie z książek takich na przykład science fiction,
bo ktoś sobie wymyślił jakieś dziwo a później jakiś kozak cos takiego
skonstruował. Dziś w gazecie była reklama telewizora, który reaguje na komendy głosowe
i ruchy rękoma, ciekawe jakby się zachowywał jak ja oglądam obrady Sejmu,
komendy mam osobliwe a i namacham się sporo.
Pointa
tego wpisu jest taka, że podobno książki wzbogacają zasób słów. Dla mnie są chyba
bardziej przyjemnością i odskocznią od codzienności, bo przeczytałem już wiele
książek a nadal nie umiem zastosować słowa „precedens”.
p.s.
Zadzwoniła
dziś z pierwszego dnia wakacji moja Matka i mówi, że Ojciec kupił na wyjazd
jakieś głupie mydło – okazało się, że się wykapała w balsamie do ciała.